Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przelatywały nad krajem huragany, szerzyły się pożogi, powodzie, wojny i mory. Zmieniali się panujący, zmieniała religja, zmieniały barwy i krój szat, lecz tłum wiejski, wciąż ten sam, choć coraz gęściejszy, przepływał po Tokkaido.
Aż oto tłum znikł, zrzedł, zmalał, jak maleje wsiąkająca w piachy rzeka, która zmieniła łożysko. Uniosła go kolej żelazna, świszcząc, dudniąc i hucząc po żelaznym torze.
Odtąd tylko w oknach wagonów migały twarze tłumów, wyglądających na piękną aleję czarnych sosen, w wielu miejscach opalonych przez skry pociągów.
Gorzej jeszcze było w mieścinach i wioskach, które kolej ominęła, szukając skrótów.
Tomari było właśnie takiem miasteczkiem.
Ale Tomari miało wszystko, czego mu było potrzeba.
Niezliczone tarasy pól ryżowych zębiły boki okolicznych wzgórz aż po same szczyty. W zasłoniętych od wiatru pazuchach wypukłości kędzierzawiły się krzewy herbaciane. Na płaskościach i łagodniejszych chyliznach falowały drobno pocięte pszeniczne, prosiane oraz indygowe niwy. Złocił się rzepak, szumiał wąsaty jęczmień. Na miedzach strażował gęstemi szpalerami wysoki bób, kukurydza, czarne proso olbrzymie i czerwony pieprz strączkowy. Nad rowami chyliły się kołtuniaste pieńki wierzb, strzyżonych, jak owce, na opał. Nawet bagna były starannie obsiane szczotkami cennych sitowi na maty,