Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dłach!... — basem odpowiedział mu starszy klucznik.
— Nie pana rzecz!... Niech pan zaraportuje naczelnikowi, co powiedziałem!... Ciemno... tu wzrok można postradać — krzyczał piskliwie Butterbrot.
Ten głos donośny, pewny siebie, nawet zadzierżysty wlał otuchę w znękane serce Józefa Gawara.
— Może i trzeba będzie przyłączyć się do tego strajku — rozważał, choć w głębi duszy czuł nieprzełamany wstręt do takich awantur. Ale to pewnie dlatego, że jest tchórzem i egoistą!
Zgryziony położył się na tapczanie i wkrótce usłyszał cichutkie, ledwie dostrzegalne, stukanie w ścianie tuż nad uchem.
Stukał drugi jego sąsiad, leżąc widocznie na pościeli, ale stukał tak cicho i ostrożnie, oraz niewprawnie, że Józef mógł z tych stuków wyrozumieć jedynie, że rozmówca jego jest robociarzem z Woli, że zwie się Jan Kolenda, przezwiskiem „Piorun“, że wypadkiem zamieszany jest w jakąś „omyłkę“ z żydem, którego trochę podstrzelili, zresztą nic „wielkiego.
Właściwie on, Piorun, w takie głupstwa się „nie bawi“ i nawet nie był tam, gdzie się to działo, a znajdował się zupełnie w innem miejscu, ale ponieważ nie może powiedzieć, gdzie, boby w ten sposób wsypał dużo „poważnych“