Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Józef wyczuł w stukaniu pewne rozdrażnienie i był wielce tem zmartwiony.
Nie umiał jednak jeszcze stukać na tyle dobrze, żeby wdawać się w dyskusję przez ścianę i był nawet rad, że wmieszanie się klucznika przerwało rozmowę.
Wstawiono lampkę w okienko nad drzwiami, co było znakiem, że stukanie ma ustać, gdyż klucznicy, którzy dość łaskawie tolerowali stukanie o zmroku, ścigali gniewnie i niemiłosiernie wszelkie próby rozmów w innym czasie.
Kto więc nie chciał narażać się na grube awantury, musiał przystosowywać się do utartych już obyczajów więziennych.
Po umieszczeniu lamp nastała na pewien czas cisza, naruszona dopiero wieczornym porachunkiem więźniów.
Ceremonja ta rozpoczynała się halaśliwem otwarciem kraty, oddzielającej korytarz od sionki, tupaniem licznych butów, monotonnem mamrotaniem raportów, poczem następowało kolejne zgrzytliwe otwieranie drzwi i głośna rozmowa.
Załatwiano sprawy ubiegłego dnia, więźniowie zanosili skargi, wysłuchiwali napomnień i gróźb; częściej wszakże kończyło się na milczącej lustracji celi przez starszego klucznika i żołnierza.
Józef wszakże przygotował się do postawienia pewnych żądań i, gdy w otwartych drzwiach