Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



VI.

Radosny błysk w oczach naczelnika więzienia, pośpiech, z jakim kazał go odprowadzić do celi, żartobliwy frazes, jakim pożegnał go doktór, zastanowiły Józefa, ale było już za późno. Szedł z opuszczoną głową przez korytarz, a w uszach mu dzwoniło:
— Bądź pan pewny, że my tu całą służbę postawimy na nogi, byle panu chleba dostarczyć... Niech pan będzie spokojny...
Był zły na siebie i długo chodził po celi, aby się uspokoić.
Słyszał ciche, szybkie stukania, jakby aparatów telegraficznych w sąsiednich celach i nawet do niego zastukano kilkakroć razy.
— Nie odpowiadał, rozżalony na cały świat, zniechęcony wogóle do ludzi.
— Tak podle kłamać!
Ostre uczucie głodu przeszło zwolna w dręczącą słabość, usiadł na stołku, położył głowę na stole i zamknął oczy.
— Niech się klucznik złości, co go to obchodzi!...