Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie chcesz!... Tak, chłopcze, do takiego dostałeś się pomieszczenia! Dźwigaj się, dźwigaj, jeszcze kto nadejdzie. Do stróżówki cię puszczę... Jak masz przy sobie trochę grosza, to dostaniesz tam herbaty...
— Nie mam nic, wszystko zabrali!
— Ech!... A s pidy!... A zawsze idź do stróżówki, choć się umyjesz.
Józef posłuchał; dźwignął się ciężko i chwiejnym krokiem przeszedł mimo sztachetowych drzwi wczorajszej swojej kaźni, skąd wyjrzało nań kilka chmurnych, andrusowskich twarzy, przywartych do krat.
— Te, panie pe-pe-es, jakże się spało? — krzyknął jeden.
— A sucho się wstało? — dodał drugi.
Józef minął ich w milczeniu, a idący z nim policjant mignął groźnie kluczem w ich stronę.
„Stróżówka“ mieściła się w przeciwległym do wyjścia końcu korytarza. Był to pokój dość duży, ale brudny i zakopcony. Stało w nim łóżko, wysoko zasłane, drewniany, prosty stół, komoda i kilka krzeseł, na których siedzieli stójkowi, popijając z kubków gorącą herbatę. Koło angielskiej kuchni zwijała się gruba baba, źle uczesana, w czerwonym sarafanie w wielkie czarne grochy.
— Matrona! — krzyknął ode drzwi, pilnujący Gawara policjant. — Dajno temu chłopcu wody do umycia się, a może i herbaty kropla się znajdzie... Zupełnie z sił chłopak opadł...