Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakżeś urósł?... Nie poznałbym cię, chłopcze! Cóż matka?... Bieduje?...
— Już lepiej: znalazła miejsce.
— Ho, ho! Wąsy ci się puszczają, niedługo za ucho zawijać będziesz! — zwracał się do innego.
— To wcale nie bigos, proszę pana, a chleb z serem!... — wołał Grosman, niosąc talerz ze stosem krajanek.
— Bigosem zwie się każda przekąska na polowaniu! Czytałeś w „Panu Tadeuszu“ — bronił się pan Zawadzki.
— Czytałem, ale tam powiedziano zupełnie co innego!... — śmiał się chłopak.
— Jakto: co innego: — przekomarzał się pan Zawadzki. — Powtórzę ci:

— — potrawą nielada
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnem okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa:
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie...

Deklamował, otoczony gronem chłopaków, żujących pełnemi usty chleb z serem.
— Zosiu, Jadziu, a nie zapomnijcie o panu Józefie! — zwrócił się do córeczek pensjonarek, roznoszących na tacy herbatę.
— My dobrze pamiętamy, tatusiu, tylko że on nie ma czasu!... — odezwała się, rumieniąc, starsza wysmukła blondynka.