Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naród z bramy wypędza, chce furtkę zamykać. „Srogi“ go za mordę!... Co ty, taki a taki synu, myślisz sobie, rozporządzasz się jak komisarz!... — Bo mi kazano! A wy co tu chcecie?!... — No, no, nie za bardzo!... Pofolguj, drabie jakiś! Naród też stanął po stronie Srogiego... Stróż spojrzał na niego zpodełba i umilkł, poznał widać, z kim ma do czynienia. Wtedy Srogi wyjrzał na ulicę i mówi: idą! Ja nic nie widzę, do bramy nie wchodzę, bo tam tłum, furtki otwartej pilnuje Srogi, a ja stoję we wnęku bez ruchu jak szklany, boję się, żeby mnie kto nie dotknął... Ale słyszę coraz wyraźniej, że huczy, jakby szła chmura gradowa, że śpiewają... Nie mogłem wytrzymać, wysunąłem głowę. Widzę, czarne mrowie wyległo z za rogu Żelaznej i czerwony sztandar nad niem goreje jak płomień... Spojrzałem w drugą stronę, a tam też ruch: z boku z Zielnej wyjechały poprzed piechotę kozunie... Stoję... Ha, co będzie? Jeżeli oni tam na tłum zaczekają, to trzeba będzie podejść bliżej, a wtedy mogą zabrać, bo widzę, że policja od bramy do bramy już chodzi... Wtem Srogi woła: Czas!... Do bramy!... Chodźcie, towarzyszu!... Więc zbliżam się... Srogi z bronkiem w ręku stróża za kołnierz trzyma. Dawaj klucze! A wy, ludzie, stąd odejdźcie na podwórze, na piętra, bo tu może być źle! Naród zaraz wtył, chcieli krzyczeć, ale ich Srogi uspokoił i grzecznie poprosił, żeby spokojnie sobie poszli. Furtkę zaraz za mną zamknął i w samą porę, bo chwilę potem już po-