Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Eh, nie o to chodzi. Wszystko jedno — będą rozmawiali choćby na migi, a mimo to ich porozumienie się zasadnicze będzie głębsze i doskonalsze, niż z własnymi rodakami z wrogich klas. To przecie takie proste i jasne. Jako, że w ten sam sposób wyzyskiwani robociarze będą mieli punkta styczne z sobą liczniejsze i żywotniejsze, niż z własnymi ciemiężcami. Również kapitaliści i burżuje wszystkich narodowości są dla siebie bratniemi duszami.
— A jednak swój swego, choćby z innej klasy, pożałuje niekiedy, obcy nigdy. Ja to wiem!
— Jak kogo. To zależy od stopnia uświadomienia.
— Nie, nie ma pan racji. Czuję, że nie ma pan racji!... i... źle mi pan mówi.
— Może to, co wam mówię, przykre jest nietylko dla waszych, lecz i dla moich uczuć i nałogów. Ale nad uczuciami winniśmy panować; brać ich w rachubę w tych wielkich sprawach, nieledwie kosmicznych, niepodobna. — Tam rządzą prawa twarde, żelazne, wykryte i uświęcone przez naukę i nikt na to nie poradzi... Musimy im się podporządkować, czy chcemy, czy nie chcemy.
Józef gniewnie odchodził od ściany i często dzień i dwa nie gadał z „lewicą“, choć ta wołała go na rozmowę, a gdy posyłał jej pocztę od „frakcji“ pytała żartobliwie:
— Jakże się ma, obywatelu, wasz patrjotyzm?