Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siano ukończyć śledztwo. Ale w takim razie, dlaczego go nie wypuszczono?... Przecież ani nic u niego nie znaleziono, ani nic nie wykryto w czasie badania... Bo, że głupi Frąckiewicz przyznał się, to przecież on temu zaprzeczył!...
— W każdym razie — zły to znak, że mnie tu posadzono!... Zato tu o wiele lepiej, tu życie, ruch!... — pocieszał się.
Za poradą „fraka“ zażądał książek. Dano mu kilka poszarpanych tomów Kraszewskiego. Znał je dobrze, ale tak był żądny jakiejkolwiek lektury, iż z drżeniem rozkoszy rozwinął obszarpane, brudne stronice.
W ten sposób przechodziły mu dnie i tygodnie. Nie ruszano go więcej z tej celi. Zżył się i zapoznał z sąsiadami, z „frakiem“ i z lewicą, polubił ich nawet, choć z twarzy ich nie znał, nie wyobrażał nawet sobie. Z ich stukania, z ich kartek, które niekiedy przez grzeszną ciekawość czytywał, zrozumiał tylko, że jeden z nich jest wesoły, a drugi smutny, że jeden liczy na „działalność świadomej siebie jednostki“, drugi na „rozwój społecznych i gospodarczych form“; jeden na „siłę przyrodzoną narodu“, drugi na „postęp międzynarodowy“, „na solidarność klasową proletarjatu“.
Serce Józefa lgnęło do „fraka“, „gdyż ten był za Białym Orłem, za niepodległością“, lecz „lewica“ rozumowała nieraz tak kusząco „jasno i prosto“, tak zgrabnie i łatwo wszystko się u niej „samo robiło“, że słuchając przez dziurkę w mu-