Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umie dotrzymać słowa, obietnicy. Kundle!... Dranie!...
— A co gorsza — przerwał mu płaczliwie Zabora — że wzięli z nimi Księżniczkę, u której, jak wiesz, był punkt zborny... Rozstawiliśmy zaraz, jakeś kazał, straże, żeby uprzedzić przybywających, na szczęście nikt nie przyjechał... Dopiero jutro rano zaczną pewnie napływać... Będziemy pilnować. Ale... co z nimi robić?... Co robić!... Ani mieszkań, ani pieniędzy!... Nie wiadomo, gdzie ich chować, jak ich żywić! Wszyscy radzą, żeby wyprawić ich zpowrotem do domu najbliższym pociągiem, że to najbezpieczniej, bo zjazd i tak się nie uda!...
— Dlaczegóż się nie uda?... Przecież dwóch tylko wzięli?...
— Ale jakże... bez Księżniczki?...
Józef zamyślił się.
— To prawda, będzie ciężko, ona miała wszystkie nici w ręku i onaby nam pomogła i pieniądze znalazła i mieszkania... Jej starsi słuchali, miała głos i szacunek u wielu.
— No, nie bardzo!... Raczej u niewielu!... Nie mieliśmy przyjaciół, ani ona, ani my!... I doprawdy nie wiem, poco my się tak rozbijamy!... Nie chcą, to niech ich djabli wezmą!...
— Więc co!? Iść do szkoły rosyjskiej!?... Tegobyś chciał? Co!? — wybuchnął Józef. — To ty myślisz, że ja nie chcę się uczyć po rusku, żeby starszym dogodzić?... Jeszcze czego?... Ja nie chcę się uczyć po rosyjsku dla siebie, bo nie