Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przytłoczeni ciężarem. Były między nimi i kobiety; te często spoglądały wgórę na okna i nieznacznie kiwały komuś głowami.
Józef pilnie szukał wśród więźniów znajomych twarzy, ale nie znalazł nikogo, nawet Pioruna nie udało mu się zobaczyć. Szczególniej uderzyła go wszakże twarzyczka jednej młodej panienki ze złotemi, bujnemi, zaczesanemi na uszy włosami. Choć jej nie znał, ukłonił się jednak w chwili, gdy błękitne oczy skierowała na jego okno i gdy spojrzenie jej przez chwilę skrzyżowało się z jego zaciekawionym wzrokiem. Odpowiedziała mu natychmiast ukłonem, ale miało to złe skutki, gdyż dyżurujący żandarm przyskoczył do niej i po żywej wymianie słów zabrał ją zaraz z przechadzki, a jednocześnie zapisał okno, z którego Józef nie zdążył wporę cofnąć swej twarzy. Niezadługo zachrobotały rygle i wpadł rozwścieczony wachmistrz żandarmski.
— Na okno włazisz?... Nie wolno!... Czytałeś, co tu napisane?! — krzyczał, wskazując na prawidła grubym, włochatym palcem.
— Nudzi mi się!... — hardo odpowiedział Józef. — Książek mi nie dajecie, ani żadnego zajęcia... Nic nie mam, gołe ściany...
— Nie dla zabawy tutaj siedzisz!... Do karcerza pójdziesz, jak cię jeszcze raz spostrzeżemy!
— Proszę mię nie tykać!... Nie jesteś pan ani moim ojcem, ani bratem!...