Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pliwiony starszy klucznik parę razy chrząknął gniewnie i zrobił mu nawet uwagę.
— Muszę się przecież umyć!
— A to poco? Może jeszcze eleganckie ubranie włożysz? Krawat modny i kołnierzyk? Co?! Nie marudź pan, tam się umyjesz...
— Gdzie? To mnie stąd wywiozą?!...
Nic mu na to nie odpowiedziano, ale, gdy miał już wychodzić, zatrzymał go żandarm i rzekł:
— Weź pan paltot, czapkę i wszystko!
— Wywożą... albo może uwolnią! — błysnęło mu w głowie. — Przecież w gruncie rzeczy nic nie znaleźli!
W kancelarji stary sekretarz spojrzał nań z ciekawem współczuciem, podał do podpisania jakieś rachunki i kiwnął na wachmistrza:
— Oto tutaj są jego pieniądze!
Oficer żandarmski, który stał w głębi z papierosem w ustach i przyglądał się, brzęknął nagle ostrogami:
— Gotowe!... Jazda!...
Policjanci ruszyli ku drzwiom, uprowadzając między sobą Józefa.
Przed gankiem, wiodącym ku bramie, stała żółta więzienna kareta z otwartemi na tyle drzwiami. Poprowadzono więźnia wprost ku niej.
— Wywożą daleko, ale dokąd?... Może do „ochrany“!...