Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



X.

Z pełnego przykrych widzeń snu obudził go gniewny głos dozorcy:
— Wstawaj pan!... Co się tak wylegujesz?... Czas łóżko zamknąć!...
Zdarto zeń brutalnie kołdrę i zmuszono stanąć bosemi nogami na zimnej jak lód podłodze.
Niedługo potem przyniesiono mu śniadanie i zaczął się zwykły dzień więzienny.
Z niepokojem przypomniał sobie Józef wydarzenia wczorajszej nocy. Teraz dopiero każde słowo, każde zapytanie wrogów, każdy ich gest i każda niewłaściwa z jego strony odpowiedź, nabierały dlań szczególnie bolesnego i złowrogiego znaczenia. Zły był, że mówił wogóle.
— Trzeba było milczeć, jak pies, jak mur!... Niechby bili! A tak wyda się, wszystko się wyda!... Domyślili się nawet z jego przeczenia, że tam coś jest... Zrobią rewizję u Zawadzkiego, spoją go wódką i wygada się, pijaczyna... Może już wzięty, może tu siedzi?!... Co wtedy zrobi jego żona z małemi dziećmi?!...
Widział już zrozpaczoną panią Zawadzką, chudą, zapłakaną z rozwianym włosem, przekli-