Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oho, ptaszek jesteś, widzę, i to... wczesny! Hm! Cóż robić? Musimy jednak tę rzecz jakoś skończyć. Koniecznie chcesz, chłopcze, abym drugi raz pisał protokół?... Późno już... A to przecie takie głupstwo, błahostka!... Rzecz małej wagi, tak czy owak, wszystko jedno. Przecież wszędzie powiedziano, jakeś chciał, że nie znasz, że nie wiesz... Wszędzie wstawiane twoje „nie“... o cóż więc ci chodzi?... Dla takiego drobiazgu cały przepisywać arkusz?... I ja, i ty będziemy musieli siedzieć tu jeszcze z godzinę. Tymczasem to najmniejszego nie ma znaczenia... Daję słowo, że to ja tak tylko dla siebie, dla pamięci, zapisałem i żadnego z tego nie zrobię użytku... Słowo honoru!... Oficerskie słowo!... Podpisz, proszę cię, chłopcze, i idź spać, a jutro każę ci i pościel dać, i książki do czytania, i na spacer wypuszczę...
Józef siedział, pochyliwszy nisko dużą kwadratową głowę i nic nie odpowiadał.
— Może ja sam przepiszę?! — bąknął wreszcie.
— Nie, nie!... Nie trzeba!... Nie będziesz wicdział, jak! Lepiej ja sam... Tylko powiedz pan ostatecznie, co ci się w tym protokóle nie podoba...
— Chcę, żeby pan napisał, że nikogo nie znam, nic nie wiem i żadnych z nikim rozmów zakazanych ani o szkołach, ani o niczem nie prowadziłem... — upierał się chłopak.
— Przecież to wszystko tutaj jest?
— Niech pan pozwoli, ja wykreślę!...