Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Podpisz pan, o tu!... — zwrócił się wreszcie do niego żandarm, podsunął papier i podał pióro.
Józef zawahał się, przez myśl błyskawicą przeleciała mu rada Księżniczki: „nie przyznawaj się do niczego i, nie przeczytawszy, nic nie podpisuj!“
— Czy mogę przeczytać?! — spytał nieśmiało i, nie czekając odpowiedzi, odwrócił stronicę.
— A czytaj pan sobie, chociaż tam nic nie napisano prócz tego, co pan mówił! — odrzekł żandarm niechętnie i zapalił papierosa.
Teraz już oczu nie spuszczał z Józefa i gdy ten w jednem miejscu wyraz jakiś przekreślił, porwał się gniewnie:
— Tego już za wiele: nietylko mi tu łżesz, wykręcasz się, zaprzeczasz rzeczom oczywistym, ale mi jeszcze protokół psujesz?... Coś tam przekreślił, smarkulu obrzydły?... Jak śmiesz w papierach urzędowych coś poprawiać bez mojej zgody i woli?... Coś tam przekreślił? Pokaż zaraz!...
— Pan tu napisał, że ja znam „księżniczkę“, a ja żadnej księżniczki nie znam... To nie dla stróżowskich synów towarzystwo...
— Mówiłem przecież, że to pseudonim, że to panna Porażeska, taka wysoka blondynka, co mieszkała na Kruczej... Nie przypominasz sobie pan?...
Józef zmrużył oczy i udawał, że się namyśla...
— Nie, nie mam takich znajomości, nie mam czasu na nie, muszę się uczyć i zarabiać lekcjami...