Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a jakże dawno wydaje mu się, że rozstał się z matką. Co ona, biedulka, teraz robi? Pewnie płacze, albo chodzi do tych łajdaków i prosi ich o ulgi dla niego. Nie proś, matko, nie proś, bo na nic się nie zda! Oni umyślnie wsadzili mnie do tych złodziei, żeby ci mię zbili; oni umyślnie udają współczucie i niby litują się, aby potem się naigrawać... Twoja rozpacz i łzy rozkosz im sprawiają... Nie płacz więc, nie proś!... Wszystko zniosę, przecierpię, ale odpłacę im wkońcu, odpłacę... Będzie wojna, będzie powstanie!...
Widział się w mundurze żołnierza, z bronią w ręku, atakującego szeregi moskali...
Strzelał, rąbał zawzięcie... Nie mógł na miejscu usiedzieć, wstał i, miarowym krokiem chodząc po celi, odbijał takt nuconej pod nosem powstańczej piosenki; potem gwizdał cicho czas jakiś, potem usiadł znowu przy stole i próbował wspominać wszystko od początku życia i rozmyślać o tem, jakby należało urządzać organizację, żeby była bezpieczna od „wsypy“; ale mu się już to nie udało.
— Ach, co za nuda! Gdyby książkę, albo choć kawałek gazety! A tam na dworze pięknie!...
Patrzał na promień słońca, który, przedarłszy się przez kurz i pajęczynę zakratowanego okna, wyzłocił szare mury wesołemi centkami.
— Jak tam ładnie teraz w Łazienkach?! Och! Jakie tam musi być powietrze... Już kiedy schodzi się z górki z botanicznego ogrodu do wodo-