Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogromnej kry; padł na bok, jak wyrzucony przez morze wieloryb. Uderzenie było tak straszne, że marynarze powyskakiwali na lód i w niemem przerażeniu patrzyli, co dalej będzie; dopiero świstawki oficerów i gniewna komenda kapitana przywołały ich na miejsca. Statek był jednak uratowany. Czas jakiś jeszcze lody doń szturmowały, nie mogły jednak zdruzgotać, ani przechylić dużej kry, na której spoczywał. Od wstrząśnień wyprostował się trochę; a gdy wieczorem wiatr ucichł, wszystko w jednej chwili zastygło w takiem położeniu, w jakiem zastała je cisza. W mgnieniu oka gęsta jak smoła woda, nasycona igłami lodu, spoiła w jednolitą całość spiętrzone bryły. Martwa cisza i ciemność, przesiąknięta białemi parami, zaległy nad blademi lodami z wzmarzniętym w nie skołatanym okrętem.

II.


Wilgotne tumany nikły zwolna i opadały, zostawiając w powietrzu ostry lodowaty pyłek. Słońce na krótko ukazywało się nad szczerbatemi lodowcami; świeciło słabo, było czerwone i nad sobą miało widmo tęczowe.
Kapitan, przekonawszy się, że lody dobrze zamarzły, kazał znieść na dół część zapasów i rzeczy, złożyć je i przykryć płótnem żaglowem. Na jednej z gór lodowych wzniesiono domek dla obserwacyj meteorologicznych, które prowadził młodszy oficer, milczący lejtnant Nordwist. Na