Dick wziął broń i poszedł, ale zaraz wrócił.
— Nie mogę!... Tyś pewnie mocniejszy... Nie dojdę... Tylko zabij!... zabij, mój drogi!... Zostaw ładownicę i buteleczkę; jeszcze ją wylejesz lub rozbijesz... Idź! idź! czołgaj się, jak wąż!
Tom spojrzał w podejrzliwe, biegające oczy przyjaciela, pomyślał i... oddał mu buteleczkę. Następnie położył się i zaczął posuwać się ostrożnie, czołgając się na łokciach i kolanach. Ale miejscowość była zanadto otwarta i nadomiar złego szedł z wiatrem, więc nim zdołał ujść sto kroków, już rogacz, stojący na straży, zauważył go i zaczął trwożnie uderzać kopytem w ziemię. Natychmiast całe stado przestało jeść i zwróciło się łbami ku niemu. Tom ostrożnie broń podniósł, lecz zanim odwiódł kurek, zwierzęta pierzchły. — Dick tak był zrozpaczony, że już nic nie mówił; buteleczkę oddał natychmiast i odwrócił się, by nie patrzeć na Toma.
— Dicku, bracie, — próbował tłumaczyć się poczciwiec, — czyż myślisz, że jeść mi się nie chce?
Dick nic nie odrzekł, gdyż czuł, że rozpłacze się jak dziecko. Poszli dalej, wytrwale brnąc przez śniegi, ale sił i nadziei coraz mniej mieli. Byli pewni, że dziesięć ml przeszli, a pomimo to nic jeszcze nie znaleźli. Wciąż mieli przed sobą pustynię równą i białą, jak obrus. W południe Tom zauważył w dali jakiś ciemny czworobok, który wydał mu się budynkiem. Istotnie, była to chata, ale dawno widocznie przez ludzi opuszczona. Zawsze jednak jej widok dodał im otuchy. Weszli
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/66
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.