Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozbijał, roztrącał i na mgnienie oka oświetlał ostre złomy i nagie wiszary w głębi.
Przed wrotami wypoczęli chwilkę w nędznym, ciemnym „duchanie“. Kazali dać sobie butelkę czerwonego wina i bryłkę osetyńskiego sera, a koniom siana. Jurek wytarł je słomą i wprowadził pod dach. Stojący za szynkwasem Czerkies z kindżałem za pasem dał im do zrozumienia, że się domyśla, kto są i dokąd jadą. Niewielu rosyjskiemi słowami, wśród których „siedzi“ główną odgrywało rolę, usiłował wyrazić swoje dla Wichlickiego współczucie, upewniając jednocześnie, że nie żyje. Helena próbowała dowiedzieć się od niego, czy wysoko, w górach, taka sama szaleje burza; ale on powtarzał wciąż swoje, niecierpliwie przebierał palcami; nakoniec umilkł, zaczerwienił się i przykro zaśmiał, pokazując szereg żółtych, ostrych zębów.
— Niech pani da pokój, bo jeszcze panią pchnie nożem — ostrzegał „kolega z przyrody“.
Nawałnica zaczynała przechodzić, więc Jurek naglił do drogi, gdyż w „Djabelskim wąwozie“ nie było nic prócz głazów; gdyby ich tam noc zaskoczyła, nie mieliby nawet z czego ognia rozniecić. Wjechali niby w ogromny korytarz, pokryty chmurami. Mgły włókniste, podobne do siwych mchów lub pajęczyn, wieszały się i pełzały po czarnych, prostopadłych skałach. Deszcz mżył drobny, zimny, przejmujący, a huk oddalającej się szczytami burzy słabym dźwiękiem przebijał się przez tumany i wściekły tętent pędzącej środkiem rzeki. Tam, zdawało się, nie woda płynie, lecz przewalają się rudo-siwe,