Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kocha... że chciał później, kiedy już zdobędzie niezależność. Ale że nie mógł odjechać bez pożegnania... Przekonał się o tym w ostatniej chwili...
— I cóż?... całował cię?... Nieszczęście z temi dziewczętami!
— Trochę... bardzo mało, ciociu!... Taki dobry! taki mężny! taki słodki!... Serce pęka, ciociu, że może już... Ach, gdyby już prędzej wiedzieć!... Ja się zabiję!...
— Bój się Boga, dziewczyno! Wielki grzech tak mówić!... wielki grzech! — mówiła staruszka, rozżalona trochę, ale już spokojniejsza.
— Nie sama cierpisz!... Zrozum mię, dziecię... Myślałam, że z czasem promień szczęścia wejdzie przez ciebie do naszej rodziny... Bóg nie chciał!... Przyszedł obcy... Rój nieszczęść!... Dobrze, że choć katolik...
Dziewczyna, oparta o kolana staruszki, drżała febrycznie; nagle zerwała się.
— Dokąd idziesz?
— Zaraz wrócę, ciociu!
Pobiegła do pokoju Jurka i w ciemnościach zaczęła obmacywać ścianę, na której zwykle wisiał karabin. Karabina nie było. W tej chwili pani Strasiewiczowa stanęła z lampą na progu.
— Widzisz, poszedł! Chodź, dziecko, będziemy razem czekały na niego. Będzie, jak Bóg zechce!... Tylko pamiętaj, żeśmy cię zawsze szczerze kochali...
Usiadła na fotelu, kazała dziewczynie uklęknąć przy sobie i położyć głowę na kolanach; rozpuściła