Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeże, jak owoc brzoskwini. Stała czas jakiś, nie ruszając się, przytrzymując gałąź ręką wyciągniętą, a fala różowej krwi oblewała twarz jej, szyję i piersi. Z pod przysłonionych powiek oczy nieśmiało spoglądały na Stanisława, ale on milczał, nie przerywając swego zajęcia. Dziewczyna puściła gałąź i przyklękła około kosza na ziemi.
— Trzeba przebrać to, co tu pan narzucał, bo to wszystko na nic.
Nie odpowiedział jej słowa.
— Panie Stanisławie, czy ten nasz kraj... szary?... — po upływie jakiejś chwili pytała znowu.
— Szary!
— I płaski?
— Płaski!
Chciał być opryskliwym, ale głos dziewczyny dźwięczał tak uroczo, a tak jakoś inaczej, tyle w nim było wesela, pustoty prawie, że zaciekawiony spojrzał na nią i uśmiechnął się mimowoli.
— Dla czego pani mię... — i urwał nagle, zauważywszy przestrach w niebieskich oczach słuchaczki.
— Widzi pani, nasz kraj jest piękny zupełnie inną pięknością... Krajobraz bywa niekiedy smętny, rzewny, to znowu łagodnie uśmiechnięty... A nad tym wszystkim niebo nizkie, chmur pełne, swojskie i miłe... Wie pani: widziałem dużo, ale oddałbym morza, zwrotniki i inne cuda za te nasze piaski, jałowce i sosny... Takie to dla nas nieskończenie wszystko miłe i drogie... Wszędzie widać ślady pracy skrzętnej, wiekowej... A jak tam ludno!...