Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszędzie wioski, miasteczka. Drogi, biegnące w różne strony, krzyże na rozstaju... Są okolice nieporównanej piękności!... Jak dziś pamiętam wycieczkę na św. Krzyż... Byłem wtedy jeszcze studentem... W niedzielę, o wschodzie słońca, wyszliśmy z miasteczka Słupi, nędznej dziury żydowskiej... Mgła zakrywała wierzchołek góry, ale na dole już rzedniała. Droga była wilgotna i ślizka, gdyż dnia poprzedniego padał deszcz; była też zupełnie pusta; tylko za płotem, na samym podgórzu stała klęcząca figura kamienna, dobrze przez czas czy ludzi pokiereszowana... Robota gruba, pierwotna... z utrąconym nosem... A mimo to sprawiała wrażenie... Było coś błagalnego, tragicznego w tej płaskiej twarzy, podniesionej głowie... Z kamiennych oczu płynęły duże łzy obfitej rosy... Legienda głosi, że nie stoi na miejscu, a wciąż na klęczkach, pokutując za wielką zbrodnię, posuwa się pod górę, a gdy dosięgnie wierzchołka, świat się zapadnie... Może to jaki skamieniały Radziejowski... Tyluśmy ich mieli!... A może pani nie wie, kto był Radziejowski?
— Owszem, wiem. Cóż dalej?...
— Co dalej?... Poszliśmy drogą na górę, w samą mgłę... Na przygarbiach stały murowane kapliczki — stacje; podczas odpustu tysiące ludzi idą tędy na kolanach tak, jak ta figura. My jednak spotkaliśmy tylko trzy dziewczyny w krasnych chustach i w koralach na szyi... „Nie boicie się w taką mgłę?... A jeśli zabłądzicie i wpadniecie wprost... na nas??“ — krzyknął im mój towarzysz. Roześmiały się, spojrzały tak, jak kobiety polskie tylko spoglądać umieją