Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

roko rozwartych, od słońca rozognionych kielichów swoich; wokoło ćwierkały koniki polne, z brzękiem unosiły się muszki, kołysały się motyle i ważki; po źdźbłach trawy i łodyżkach ziół, niby po drzewach ogromnych, wędrowały poważnie mniejsze i większe pozłacane chrząszcze, mrówki rozmaitego koloru i wielkości. Złocisty żar, szalony, mocny jak wino i jak wino upajający, przenikał wszystko, roznosił, rozpylał wszędzie niewiadomo skąd lecące wonie wanilji i heljotropu. Stanisław z rozkoszą wchłaniał w siebie skwar, zapachy i szmery, czuł, jak słońce wdziera się do najdrobniejszych komórek jego ciała. Czuł je we włosach, w kościach, we krwi, w mózgu i myśli, jak tam płynęło ogniste i burzliwe, a przestrzeliwszy go nawskroś tysiącem promieni, przytwierdzało do rozpalonej ziemi. Nie chciało mu się ruszyć, myśleć; pragnął tylko przeciągnąć jak najdłużej rozkoszną świadomość tego związku z otoczeniem, a w piersiach brzmiał mu hymn potężny uwielbienia dla słońca, dla życia, dla piękna. I mimowoli biegł wzrokiem za tą dziewczyną, która w tej chwili była dla niego uosobieniem tego wszystkiego. Ile siły i zdrowia, jaki wdzięk w poruszeniach, trzymanych w karbach napół siebie świadomej woli! Czy zatrzymywała się, czy siadała dla wypoczynku, nie było widać zaniedbania w układzie jej postaci; bosa nóżka w kaukaskich papuciach nie zanadto wysuwała się z pod spódniczki, gibka figura nie opadała niezgrabnie, jak to czasami zdarzało się Justynie.
W każdym poruszeniu Heli, w całej jej posta-