Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




V.

— Wprawdzie jestem szczerym demokratą, ale mimo to nie życzyłbym sobie, aby mię teraz widzieli moi znajomi z Warszawy lub patronowie z Towarzystwa — myślał Stanisław, skrobiąc kartofle z uśmiechem.
Wyobrażał sobie, jak musiał być brudny, gdyż od samego rana pełnił z wielką gorliwością różne obowiązki, związane z sadzą i ziemią. Stało się to w sposób nadzwyczaj prosty. Z chwilą odejścia na łąki kobiet i Selima, wszystkie domowe roboty spadły na panią Strasiewiczową; a przecież Stanisław nie mógł na to pozwolić, aby staruszka zamęczała się w jego obecności, biegał przeto z wiadrami do zdroju, nosił drwa, zamiatał podłogę, podnosząc tumany pyłu i kichając przytym niemiłosiernie.
— Trzeba pokropić... trzeba pokropić! — radziła staruszka, spoglądając przyjaźnie na jego ożywioną, potem zlaną twarz.
Zarumieniona od ognia, w ogromnym białym fartuchu i białym czepcu, z dużą łyżką w ręku, chodziła dokoła komina z powagą i wdziękiem, królewskim.
— Nigdy mężczyzna nie dorówna kobiecie w ro-