Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pochylonej nad nim dziewczyny. Ona cofa się szybko, jego ogarnia zmieszanie.
— Proszę wybaczyć... — mówi z uśmiechem głosem tak cichym, że ledwie dosłyszeć go można. — Gdzie ja jestem?...
Czarna plama u okna obraca się ku niemu i mówi, poruszając szybko drutami:
— Jesteś pan u nas, u wdowy po byłym urzędniku Banku Polskiego... Strasiewiczu... Z kim mam honor?...
Chory zamyśla się, oczyma szuka czegoś... Znowu ogarnia go noc... skacze przed nim miedziana głowa ze świecą... szumi bór... a nad borem leci anioł...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Więc pan mówi, że trzeba położyć bandaż?...
— Bandaż zawsze kładą, jeżeli żebro złamane...
— Ale pan niekoniecznie przypuszcza, że jest złamane? Stwardnienie może pochodzić od uderzenia...
— Prawda... Jednak kula, uderzając, mogła złamać żebro... ale mogła i nie złamać... choć zwykle łamie...
— Widzę, że pan nic nie wie... Trzeba będzie posłać po Ormianina, Sembata — rozlega się głos pani Strasiewiczowej.
— Proszę pani, jestem na przyrodzie, nie na medycynie, a przyjechałem tylko dla tego, że pan Szymon bardzo nalegał...
— Cóż miałem robić? Doktór nie chciał jechać, felczer konno jeździć nie umie... Mówią, że nie mają obowiązku...