Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podszycia. W jednej chwili objął go mrok nieprzenikniony; ale on, który tu znał każdy pień nieledwie, mógł iść choćby z zawiązanemi oczyma. Wyciągnąwszy rękę przed siebie, szybko a ostrożnie zaczął się wspinać pod górę. Przed nim leciały roje świętojańskich robaczków — to zapalały się, to gasły, to, zapadszy w krzaki, oświecały swym błękitnym, migocącym światełkiem brzeżki i płaszczyzny najbliższych liści. Resztę gęstwiny pokrywała gruba, jednolita płachta ciemności. Jurek nic nie widział, ale czuł ścieżkę pod stopami, a całym sobą odgadywał miejscowość. Mówiły mu o niej: natura gruntu, po którym stąpał, różnorodność dobiegających go dźwięków, fale powietrza, płynącego ku niemu, to zatęchłe, wilgotne, to znowu palące, lotne, a wonne i odurzające, jak kąpiel z wina i kwiatów. Idąc, wciąż odróżniał: parowy, skały, gąszcze azalji, jaśminów... Stąpał ostrożnie, starał się nie robić szelestu. Natomiast las dookoła gędźbiał, mruczał, szeptał i wzdychał, niby miljon par, układających się do snu; kiedyniekiedy w górze, ponad głowami, z głuchym łoskotem przetoczyła się dłuższa fala gwaru: to wiatr od morza wstrząsał konarami buków i dębów, rozległ się trzask łamanej gałęzi, zapiszczały wiewiórki, krzyknął ptak, beknął głucho rogacz... Wówczas Jurek stawał i nasłuchiwał; wprawne jego ucho umiało w tej powodzi szmerów rozróżnić oddzielne dźwięki, szeroko otwarte oczy zdawały się przenikać ciemności. Stał długo, chłonąc w siebie upajające powietrze puszczy, rozkoszując się czarowną jej muzyką. Zwolna ucichły niepokoje,