Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cił na wóz swoją paczkę, chwycił za broń i, nie wstrzymując wozu, w biegu na miejsce wskoczył.
— Jaki on zawsze dziwny! — rzekł mężczyzna, nazwany praktykantem, wskazując Błażka, w którego dzieci zaczęły rzucać kamykami i skorupami od jaj.
— A teraz szanownego pana spytamy też w imieniu prawa, dla czegoś nakupił takiej nędzy?
To mówiąc, podniósł do góry wiązkę kiełbasy, pokrytej białą pleśnią.
— Szynkarz upewniał, że... jeść można. Przysmażymy ją na patyczkach. A jeśli chcesz zaraz jeść, to mamy tu ser.
— Powiedziałeś: przysmażymy, ale pytanie, czy jest co smażyć?
Wyjął nóż z pochwy i rozciął kiełbasę.
— Pachnie niezgorzej! Można jeść, choćby zaraz. Gdzie chleb?
Zajadali z apetytem; a wóz tymczasem toczył się po gładko ubitej drodze w dolinie, wśród wysokich gór, do szczytów porosłych lasami.
— Dla czego, Olesiu, nie jesz? — zwrócił się do wyrostka Koluś.
— Nie jestem głodny. Mało macie, nie starczy wam, jeśli zanocujecie w górach. A na szczyt z pewnością nie dostaniecie się przed nocą.
— Niewiadomo: może i dostaniemy się... Poco źle wróżyć. Źle także zastanawiać się, co w przyszłości będzie komu potrzebne. Na, masz kiełbasę i jedz bez żartów. Wronego nie oszczędzaj, a resztę Bogu pozostaw. Na szczycie musimy być dzisiaj,