ku zrobiło się cicho, a dzieci, nawołując się, biegły ze wszech stron, co sił starczyło:
— Hej!... hej!... Chodźta prędko!... Błażek urzędnik... widzicie, z praktykantem rozmawia!... Czapkę zdjął!...
Istotnie pijak zdjął czapkę.
— Święci lu-dzie!... Oj!... wy! Przyszliście nas uczyć... Przyszliście orać, siać... Przyszliście ziemię własnemi rękami uprawiać... Chwalę... Chwalę... Porzuciliście wasze bogactwa, urzędy, salony... parle franse... Chcecie wszystko własną pracą zdobywać, jak chłopi, i żyć, jak nędzarze. Chwalę i nawet... w imieniu prawa rozkazuję... Ale wczoraj chodziłem do waszego starszego, prosiłem o butelkę wina... Czy mi dał? Nie! „Pijak jesteś!“ powiada... A przecie do was wyciągam rękę... praktykan-ty... Ko-me-djan-tyy...
Wyciągnął rękę i postąpił krok naprzód. Mężczyzna z wozu z przykrym uśmiechem patrzał na niego i ręki nie brał.
— Błażek, odczep się!... Idź precz!... — gniewnie krzyknął wyrostek i potrząsnął lejcami. — Hej! z drogi!... — wołał na kupiących się ludzi.
W tejże chwili wybiegł z szynku chłopak młody, przystojny, jak topola wysmukły, w kurtce austrjackiej z zielonym obszyciem i w tyrolskim kapeluszu. W ręku miał dużą paczkę sprawunków, zawiniętych w papier.
— Panie Kolusiu!... panie Kolusiu!... Praktykanty ubliżają... nie rozmawiają... — skarżył się Błażek, próbując biegnącego zatrzymać za rękaw. Koluś rzu-
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/151
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.