Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeto zaraz do dzieła, żałując, że mu to wcześniej do głowy nie przyszło.
Wydobywał z wody kamienie, pozostawiając jako podstawę jeszcze nie zalane. Pracował dzień cały, unurzał się, zamoczył, ale był wesół.
— Widzisz, Selimie, jaka wieża! — rzekł do Czerkiesa, który, chmurny, nie brał udziału w robocie. — Gdybyśmy wcześniej zaczęli, bylibyśmy mogli wybudować do samego szczytu.
Muzułmanin mruknął coś pod nosem, ale stał się także weselszym; sam usiadł wyżej i powiesił kindżał, patrony, karabin i resztę pozostałej im żywności.
Woda wciąż jednak przybierała i cieniuchną, jak lakier połyskującą warstewką pokryła dawne ich obozowisko. Noc przedrzemali, siedząc na stoku usypanego kopca, plecami oparci o skałę. Najbardziej brak ognia dawał im się we znaki, ale nie mieli drzewa i nie było miejsca na ognisko; drżeli więc od zimna i niewywczasu i głębokie przygnębienie opanowało ich znowu... Nie mówili do siebie... Selim szeptał wciąż, zapewne pacierze, a Wichlicki znowu starał się odpędzić czarne myśli, krążące nad nim jako stado sępów... Znikad nadziei, znikąd pociechy!... Rozwieje się, zniknie, jak mgła, jak atom wody, wysuszonej przez słońce!... Odpędzał pokusę samobójstwa. Liczył szczerby na przeciwległych skałach, wpatrywał się w cieniutkie żyłki wody, wypełniające wgłębienia dokoła skazanych na rychłe zalanie kamieni. Nie przeklinał, nie burzył się już, ale z coraz większą trudnością walczył z pragnie-