Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stalowe zwierciadło jeziora. Byli już na połowie wiszaru, gdy Wichlicki, który uważał sobie za obowiązek iść pierwszy, zerwał się i spadł z kamieniem w ręku. Selim widział, jak leciał; słyszał, jak plusnęła woda, ale nie mógł się obejrzeć; natychmiast jednak zaczął się cofać ostrożnie, co mu za brało więcej czasu, niż wejście na górę. Znalazł Wichlickiego siedzącego już na brzegu; był blady i w mokrych rzeczach szukał pudełka z zapałkami.
— Nie zamokło — rzekł, uśmiechając się z trudnością.
Selim spostrzegł, że lewa jego ręka zakrwawiona wisiała bezwładnie.
— Bóg jest wielki! — szepnął, powiesił karabin na złomie i usiadł koło pana.
Młodzieńca ocaliła głęboka woda; rękę tylko stłukł sobie mocno: opatrzyli ją, przewiązali i przenieśli obozowisko na najwyższy punkt stoku, gdzie skały schodziły się pod kątem. Selim w miejscu zacisznym, nakrytym występem urwiska, zatknął w szparę kindżał, na nim powiesił naboje i karabin, poczym, uporządkowawszy trochę i oczyściwszy miejsce, poszedł szukać drew na ogień, rwać trawy i wici na pościel. Wichlicki tymczasem robił znaki na skale w celu zmierzenia szybkości przyboru. Obaj załatwili się prędko.
Zbocze było prawie nagie, więc zbieranie mchu i zieleni nie zajęło dużo czasu; z drzewem trudniejsza była sprawa: trzeba było wyławiać je z wody, czatując na fale, które je przynosiły do brzegu.
Siedzieli w milczeniu u słabo tlejącego ogniska,