Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtownie, brocząc z pod strzał pierzastych, tkwiących między żebrami, strugi koralowej posoki; ciemny, śniegiem przyprószony grzbiet jego przebiegały bolesne drgania, a tylne, żylaste nogi deptały konwulsyjnie i gniotły śnieg dokoła, tworząc obszerny dół, ciemny, gdyż powleczony sinym, łagodnym cieniem tylko co nad tumany wzeszłego słońca. Dżianha zdołał już na dziesięć kroków podkraść się do zwierza, ale dalej iść nie śmiał, gdyż zauważył, że nie jest jeszcze dostatecznie wyczerpany, a po przyśpieszonym drżeniu jego członków odgadł, że już go spostrzegł i że się przeraził; zatrzymał się więc i wypuścił strzałę. Ren, wystraszony dobrze mu znanym brzęknięciem pocisku, zebrał ostatki sił i ogromnym, rozpaczliwym skokiem