Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bliżej. Jużem wzniósł dzidę, by pchnąć, gdy nagle jak ziewnie... aż mi serce wskoczyło do gardła — poznałem... Czekam wylękły, co będzie dalej, ale „on“ postał, postał, otrząsł się jeszcze, wody troszeczkę pochłeptał, otrząsł się jeszcze, wody troszeczkę pochłeptał i poszedł w gęstwinę, aż zatrzeszczało po lesie... — Cóż? uciekł? — pyta Długi, nadbiegając z hałasem. — „Milcz! — kok!“[1]. „Kok!“ powtórzył i tyle go widziałem — drapnął do obozowiska. A ja zostałem, czego się mam bać? Jeżeli był tak blisko i nie zjadł, to już znaczy... nie przeznaczone... A schowasz — wszędzie znajdzie.

— No, a Długi? — spytał Foka,

  1. Tak Jakuci tej miejscowości przezywają niedźwiedzia, gdy go nie chcą nazwać po imieniu.