Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wytrzeszczając wylękłe oczy.
— Długi, wiesz przecie, żyje! — roześmiał się Dżianha. — Tylko tej nocy niemało nacierpieli się oba z Kozakiem, bo „kok“ prosto do nich poszedł i chciał konie zjeść. Musieli całą noc ogień palić, a on wciąż chodził dokoła i straszył, dopiero o świcie przyszedłem z gwintówką.
Dżianha urwał nagle i, pochyliwszy się ku ognisku, trzymanym w ręku patyczkiem zaczął poprawiać pokrywkę na kipiącym czajniku. Słuchacze zrozumieli, że nie chce mówić o zwycięstwie, odniesionym nad potworem, który może niedaleko śpi gdzie w barłogu i słucha, nie pytali więc o koniec wyprawy, a Dżianha, zmieniwszy głos, tak dalej mówił:
— No, i „ugonić“ można niemało,