Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy przesunął mu się cień smutku. Westchnął.
— Ho! ho! ho! Były czasy! Tyle strachu co w czapce. Czapkę na głowę włożysz i już się nikogo nie boisz... Chodźmy już, chodźmy, panie Krasuski, bo jarząbki namyślą się i jeszcze uciekną!...
Gdy z powrotem pędzili stado w górę wąwozu, resztka jego, poraniona i wystraszona, zerwała się, wzbiła ponad zarośla i poleciała na przełęcz. Śladem ptaków wdarli się na nią i oni. Już pan Jan zażył tabaki i rozglądał się za miejscem, dogodnym na ognisko, gdy nagle twarz mu się naperzyła i, nie zamknąwszy nawet tabakiery, broń co prędzej do twarzy podrzucił. Krasuski myślał, że niedźwiedź, i też broń od nogi w górę porwał, lecz wcze-