Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przygody dwóch dziewcząt zbłąkanych w lesie, inne bawiły ucztujących, odpowiadając na ich natarczywe zaloty spojrzeniem, uśmiechem, zręcznem słówkiem.
Koło biesiadników rozbiło się na małe kółka kobiet i mężczyzn, prowadzących ciche rozmowy i wybuchających głośnym śmiechem. — Drżąca muzyka gitar, śpiew, to milknący, to wznoszący się na nowo, szmer głosów nabrzmiałych weselem, tłumioną żądzą lub figlarną, odmowną przekorą, wypełniały salę zawrotnym wirem. Oczy mężczyzn i kobiet płonęły, na policzki ich wybiły rumieńce, otwarte usta schły, jak płatki kwiatów w spiekotę.
Kim-ok-kium kiwnął na starszą tancerkę i szepnął jej coś, poczem ta podeszła i powiedziała słów kilka do Ol-soni, rozmawiającej z księciem. Dziewczyna potrząsła przecząco głową, ale gdy poprzednia towarzyszka księcia zajęła jej miejsce, odeszła niepostrzeżenie do sąsiedniego pokoju. Długo jej widać nie było. Kim-ok-kium niecierpliwił się.
— Ona nie chce... Ona mówi, że jest... wykupiona, że jej tańca tego tańczyć nie wolno!... — przekładała mu starsza tancerka, wezwana ponownie.
— Musi, powiedz jej, że musi!
— Ależ, wielmożny Panie, ten taniec isto-