Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta podniosła nań pokornie czarne, podłużne oczy...
— O, tak! Zaraz przyjdzie!... Ko-ku, ojciec woła, śpiesz się!...
— Już jestem!... — odpowiedział mały obywatel, z trudnością drapiąc się na ganek po schodach. Był odziany zupełnie jak rodzic i bardzo do niego podobny. Niósł w ręku wazonik z bukietem świeżych kwiatów, który postawił z głębokim ukłonem przed ojcem.
— Opowiedz, jak to się stało?
— Chciałem, ojcze, obejrzeć dno dzbanuszka... Wody wcale nie myślałem wylewać. W tem wylała się sama...
— Widzisz, trzeba zawsze myśleć o skutkach swojego postępku. Ludzie rozsądni długo namyślają się, nim coś przedsięwezmą... Morał przerwala Sam-si, która wbiegła zdyszana na górę i, przysiadłszy koło braciszka, wyszeptała:
— Przyszedł Ni-men-san, główny eunuch! Czeka na ojca w poczekalni... Kim-ok-kium, bez widocznego pośpiechu, wypalił fajeczkę, wytarł ręce flanelą umoczoną w gorącej wodzie, wypłukał usta, poczem wstał i przyjął z rąk żony wspaniały chałat z szafirowego jedwabiu, z obszernymi, zwisającymi rękawami, na który wdział z kolei czarną jedwabną narzutkę bez rękawów i tak wystrojony, spokojny, wynio-