Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słyszałem, słyszałem... Ostrzegam cię, że inne już wieją prądy u Dworu i nawet okoliczność, iż jesteś moim synem, nie obroni cię, jeżeli...
— Rozważyłem wszystko, ojcze... Na wiosnę poznają mię a w jesieni będą o mnie sądzić... — wtrącił po chińsku.
— Ale pamiętaj! — odpowiedział mu również po chińsku ojciec — że jest na świecie pięć wielkich plag i że z pośród nich najszkodliwszym jest człowiek z buntowniczym duchem... Co się stanie z twoją rodziną?
— Folwark, w którym obecnie ona przebywa, zostawię sobie...
— Zostawisz sobie... Pięknie... No... a Ol-soni?! — spytał nagle i krew ciemną falą zalała mu twarz i gruby kark.
— Ol-soni?!... — ocknął się z zadumy Kim-non-czi. — Ol-soni?!... Więc wiesz o niej?!...
— Ministrowie wszystko wiedzą...
— Ol-soni... nie wiem!... — odrzekł niechętnie. — Mam czas o tem pomyśleć...
Złagodniałe na chwilę rysy Kim-ok-kiuma znowu nabrały kamiennej wyniosłości.
— Dosyć, możesz iść... Pamiętaj, nie przekraczaj granicy prawomyślności i nie licz na mnie... Jestem przedewszystkiem wiernym sługą Tronu, poddanym Najjaśniejszego Pana a dopiero potem ojcem.
— Więc jakże postąpisz, ojcze, z matką? Co mam powiedzieć Miniom?