Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wyrobu wina, aby dać robotnikom zarobek, aby powiększyć bogactwo kraju i dochody państwa... Wszystko upadło, nie powiodło się... Swoi i obcy rozkradli kapitały, obsadzili posady nicponiami... Usiłowałem podnieść żeglugę, urządzić porty, składy... Zamiast pobudować okręty i przystanie, nałożyli jedynie na marynarzy nowy podatek, wywołali zaburzenia, których o mało nie przypłaciłem głową. Wierz mi, synu, nie jestem ani taki złym, ani ograniczonym, jakby to się wydawać mogło, ale... państwo nasze jest jak stary dom, stoi dopóty, dopóki go się nie rusza, lecz dość wyjąć zeń jedną cegiełkę, aby runął w gruzy... Jedynie przestrzegając starych obyczajów, możemy przetrwać obecne ciężkie czasy...
— A potem?
Minister wzruszył ramionami.
— Kto przewidzieć może, kiedy Niebo upadnie na ziemię... Ale i wtedy nawet można się uratować...
— Ojcze, ojcze!... — wybuchnął nagle młodzieniec — przyłącz się do nas... Jest wyjście!... Trzeba zniszczyć przywileje, podnieść dobrobyt wieśniaków, znieść niewolnictwo, założyć szkoły, wprowadzić kontrolę w rachunki państwa, zwołać radę najwyższą z przedstawicieli wybranych przez całą ludność, jak to się dzieje w Japonii... Tam też była bieda, był ucisk... Niech każdy ma prawo pracować, w jakim chce zawodzie, niech