owej cudzoziemki, o której opowiadał Chakki. Widział doskonale jej twarz białą, jak kwiat jabłoni, śnieżną gęsią szyję, białe lśniące ramiona, z których luźna spełzała mgła cienkiej koronki, a poniżej pełne piersi, błyszczące, jak dwa wschodzące miesiące. Ledwie dyszał z przerażenia i przemyśliwał o niepostrzeżonym odwrocie.
Cudzoziemka nie widziała go; stała bokiem i, przytrzymując włosy na czubku głowy, czesała je grzebieniem po drugiej stronie. Nagle, silnym ruchem głowy i ręki przerzuciła cały ich splot na ramię od strony okna i strumień ognia i złota tysiącem promieni oblał jasne jej ciało.
— Rudy pies!... rudy pies!... — krzyknął Kim-ki rozpaczliwie. Potknął się, zatoczył i wrzasnął w niebogłosy, gdyż padając, uczuł pod sobą coś ciepłego i miękkiego, co ryknęło straszliwie i uniosło go do góry... Pomyślał, że spełnia się przepowiednia, że ginie, umiera... Kury, gęsi, kaczki gdakały przeraźliwie, wrzasnął paw, zaszczekały za parkanem psy, a tuż nad nim ryczał i zionął mu w twarz gorącym, cuchnącym oddechem niedźwiadek. Kobieta również krzyknęła i uciekła w głąb pokoju. Natomiast w furtce ukazał się zamorski pan i pospieszył na ratunek nieszczęśliwego młodzieńca, przypartego do muru przez niedźwiadka, wymachującego łapami. »Pan« miał twarz wygoloną, duże, ruchliwe usta i wesołe, błękitne oczy.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/133
Wygląd
Ta strona została przepisana.