Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co najmniej dwie mile drogi... Brzegi najeżone podwodnemi rafami... Musimy dnia zaczekać!...
— Nie wiem, nie wiem... czy doczekamy go się wszyscy!... Zapominasz, że nie mamy już w nikim oparcia, że nawet ludzie Chołodiłowa są już zniechęceni... Nie słuchają!...
Beniowski wzruszył ramionami.
— Nie mogę postępować wbrew swemu doświadczeniu i przekonaniom... Powiedz, panie Czurin, czy można w tych warunkach zbliżyć się do brzegu?...
— Zapewne, że to jest niebezpieczne, ale... — odrzekł, rumieniąc się, kapitan.
— Bez żadnych „ale“... Nie przepłyniemy trzech, stajań, jak pęd prądu rozbije nas o kamienne ławice... Tu ich moc... Obejrzałem je dobrze przy świetle dnia... Będziemy je musieli daleko okrążać!... Nie, za żadną cenę nie pozwolę ruszyć okrętu!... Wszak ja odpowiadam za was!...
Chruszczow zaniósł odpowiedź Beniowskiego oficerom, od których ona rychło przedostała się do załogi. Na pewno wszcząłby się tumult i może walka między posłusznymi i nieposłusznymi Beniowskiemu, gdyby nie Stiepanow, który wyraźnie stanął po stronie naczelnika i rozsądnem, stanowczem przemówieniem wpłynął na zbuntowanych.
— Poczekajmy!... Rychło powinni wrócić wysłańcy.
— A jakże!... Abo to im pilno! Mają wszyst-