Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXX.

Rozproszyła się i pokryła po kątach załoga. Opustoszał pokład, z którego znikły nawet czarne cienie rozpiętych żagli, gdyż szare, suche obłoki zasnuły nareszcie niebo, zgasiły słońce, pokryły cały widnokrąg ołowianą, ciężką pokrywą. Nie zmniejszyły wszakże gorąca; przeciwnie upalna duszność wzmogła się, przenikając powietrze nieznośnym, zatęchłym waporem zamkniętej łaźni.
Już nawet skarg i jęków słychać nie było; tu i tam leżały bezwładne ciała pomieszanych ludzi, wśród których pełzały widma innych nieszczęśników, jeszcze mających dość siły, by szukać pożywienia lub wody u wezgłowia i w węzełkach bliźnich.
Zapadła noc ciemna, jak czeluść piekielna, a z nią przyszedł lęk ostateczny, tajemniczy, niezmożony; nawet oficerowie nie wychodzili z kajut i, leżąc w ciemnościach na łożach, obok swych umierających niewiast, wsłuchiwali się,