Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za tem trojgiem, idących uroczyście na przedzie, z płonącemi świecami woskowemi w rękach, pełzła na kolanach, podśpiewując, żegnając się znakiem krzyża, bijąc pokłony, płacząc, reszta załogi — w pierwszych szeregach majtkowie Chołodiłowa.
Już procesja była blisko okrętowego dzioba, już miała wstąpić na plichtę wachtową, pokrytą dla tej uroczystości dywanem, gdy nagle na błękitnem tle powietrza i morza wyrósł przed nią wyniosły cień.
— Beniowski!... Beniowski!... Jest!... — przeleciał cichy szept.
Tłum poruszył się i zamarł w śmiertelnem oczekiwaniu.
Nastazja, która szła jak lunatyczka, z zamkniętemi oczyma, drgnęła i podniosła nagle swe rzęsy motyle, długie i czarne. Jej zmącone źrenice spotkały się z oczyma ukochanego.
— Co chcesz uczynić, nieszczęsna?
Ruszyła bez głosu blademi ustami.
— Odejdź od Gołębicy Niebieskiej i nie kuś jej!... Albowiem powiedziano jest: I dam jej walkę uczynić i zwyciężyć... I dana jej będzie władza nad wszelkiemi pokoleniami i ludami, i językami, i narodami... Ci są, którzy przyszli z ucisku wielkiego i omyli szaty swoje i wybielili ciała swoje we krwi barankowej... Staną po prawicy przed obliczem stolicy mojej i dziś będą ze mną w raju... Dziś będą w raju!... — zagrzmiał nagle Czułosznikow.