Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pływowi, ani pozwolić szalejącym tu i owdzie wirom rzucić na mielizny i osuchy. Nad ranem dostrzeżono w stromych brzegach małą zatokę i postanowiono do niej zawinąć, lecz lić wody znowu nie dopuściła do tego i trzeba było zarzucić kotwicę pod stromą skałą. Dopiero o ósmej powstał lekki wiatr, i Beniowski dał rozkaz, aby ruszyć pod żagle, gdy wtem spostrzeżono dwie łodzie miejscowe, szybko ku statkowi dążące. Zatrzymano się więc, aby pozwolić owym krypom należycie zbliżyć się, skąd rychło dały się słyszeć wołania:
— Signor Houvritto, vai, va1!...
Miało to znaczyć, żeby ich śladem płynęli.
Przedsięwziąwszy wskazane środki ostrożności i rozkazawszy przodem płynąć swoim łodziom dla mierzenia głębokości oraz holowania statku, Beniowski skorzystał z zaproszenia krajowców i niebawem zawinął do wybornego portu, gdzie okręt tak blisko stanął od strądu, że można nań było z burty skoczyć.
Gorący zaduch panował w tej zacisznej zatoce do tego stopnia, że ludzie, zrzuciwszy z siebie wszystkie zbędne szaty, dusili się od upału. Wdali wabił zielony las i strumień pięknie wijący się wśród cienistych zarośli, lecz nikt nie śmiał bez zwiadów na ziemię zstępować. Nie zdążyła jednak załoga wszystkich żagli poskładać i wymyć pokładu, jak rój wyspiarzy obojej płci otoczył statek i przyległe wybrzeże.
Zrażony pozorami zdradzieckiej niedawno