Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zemsta!... Cóż to tak każdy nam bezkarnie po nosie grać będzie?... Czyż prosząc o sprzedaż pożywienia, popełniliśmy jakąś zbrodnię?... — wybuchnęli przeciw temu Stiepanow, Kuzniecow, Panow, Sybajew.
Wszczęła się słowna szermierka między zwolennikami spokojnego odwrotu i napaści, która do tego stopnia rozogniła nawet prostych marynarzy, iż odmówili podniesienia kotwic i czynienia obrotów żaglami. Tylko nieliczna garstka oficerów i lękliwszych majtków popierała Beniowskiego, reszta rwała się do mściwego boju. Nawet Panow był po ich stronie, nawet Urbański.
— Trzeba dać nicponiom naukę, a to wody niedługo na obcy brzeg nie będziemy śmieli pójść czerpać!... — wołali.
Ustąpił wreszcie Beniowski powszechnym naleganiom i, wybrawszy dwudziestu ośmiu najbitniejszych, wysłał ich na brzeg pod wodzą umiarkowanego Chruszczowa oraz rozważnego Baturina.
Skoro tylko wysiedli na ziemię, zaszło im drogę kilkudziesięciu bezbronnych wyspiarzy z zielonemi gałązkami w ręku. Uprzejmie przyjął ich Baturin, tem bardziej, iż, upadłszy na kolana, rozmaitemi znakami dawali poznać, iż żałują swego postępku i o przebaczenie proszą. Zwiedzeni temi pozorami niektórzy wrócili nawet na brzeg morza i wołać poczęli pozostałym na okręcie, iż śmiało lądować mogą, gdyż rzeczy