Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie żałuj!... Nie jest im i nie będzie wcale tak źle, jak przypuszczasz. W dodatku upewniam cię, że oni wcale nie pragną tego, co ty masz na myśli. Poznałem ich przez te parę miesięcy do głębi. Praca i porządek wstrętne im są!... Stokroć milej marzą o wódce, o łupieży, o życiu bez troski i zachodu na karkach innych... i dlatego właśnie dobijają się, aby tutaj pozosstać, tak im się tu podoba, że mają nadzieję siąść na grzbiecie tej potulnej ludności. I to mnie największą napełnia obawą, gdyż potulność też ma swoje granice... A skoro raz zrezygnujemy z dalszej podróży, trudno będzie ponownie do niej wielu zachęcić... Gdyby nawet ocaleli w walce, jaka wyniknie, albo... jaką sami z sobą rozpoczną... Widzę więc jasno całą czczość zamiarów tutejszych, a lękam się zwłoki z wielu powodów... Choćby dla ciebie, która potrzebujesz pieczy należytej, leków dobrych, wygód ucywilizowanych, medyków biegłych i wykształconych. Meder zacny człowiek, lecz umie leczyć jeno marynarskie dolegliwości, które głównie przypisuje zapalności i kuruje puszczaniem krwi i czyszczeniem humorów, co w twoim wypadku nie wystarcza...
— Nie myśl, doprawdy, o mnie!...
— Owszem, nietylko muszę, ale chcę myśleć... Jesteś młoda, parę tygodni, spędzonych w wygodach ucywilizowanego życia, może ci wrócić zdrowie!...
— Nie... nie wiem... czy warto!... — odrzekła,