Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszedł więc co prędzej na pomost i przekonawszy się, że to zbliża się jakiś okręt wojenny chiński, czy japoński, kazał natychmiast bić w bęben na trwogę, obsadził strzelcami burty oraz bocieńce, kazał przysposobić armaty.
Spotykał już nieraz rozmaite statki mniejsze i większe, od których roiło się na tych morzach, ale zwykle dzięki chyżości „Piotra i Pawła“ udało mu się w porę ich uniknąć, uchodząc lub zmieniając kierunek. Tym razem wszakże spostrzeżono się za późno i Beniowski uważał, że ucieczka może jeno zaszkodzić, zachęcając przeciwnika do pościgu. Polecił więc wywiesić banderę z Białym Orłem i z zapalonemi lontami płynął wprost na cudzoziemską fregatę.
Niedługo byli już tak blisko, że rozróżniali wybornie łuczników, rozstawionych porządnie na dwupiętrowych pomostach, oraz roje marynarzy, wiszących na drabinach i rejach. Kolorowe bandery powiewały gęsto na bardunach. Mniejszemi chorągiewkami dawano im jakoweś znaki z wysokiego przedniego pomostu, wyrzeźbionego w kształcie potwornej paszczy rekina z ślepiami ryby i kłami lwa. Woda burzyła się wysoko pod wyniosłym dziobem okrętu, dając miarę impetu jego żagli.
Beniowski nie uląkł się jednak tego zastraszającego widoku i kazał płynąć dalej, cokolwiek tylko uchyliwszy się z drogi, aby uniknąć zderzenia.
I przepłynęły obok siebie statki tak blisko,