Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XLI.

Odtąd płynęli, nie tracąc prawie z oczów lądu. Zaledwie jeden brzeg zniknął, już mgłił się inny na widnokręgu, wabiąc zielenią swych pól i lasów, mnogością wiosek, tajemniczością miast.
Nie kwapił się jednak Beniowski nawet zbliżać ku nim. Korzystając z pomyślnego wiatru, mknął z pełnemi żaglami ku południo-zachodowi.
Po paru dniach przyszedł do niego Chruszczow i rzekł:
— Załoga prosi, abyś raczył zawinąć do jakiej przystani, jest znużona dawnemi przygodami oraz tem nieustannem wietrzeniem i suszeniem futer, jakie nakazujesz!...
— Futra są jedynym naszym majątkiem! Jeżeli zgniją i spleśnieją, wniwecz obrócą się wszystkie nasze plany!... — odparł sucho Beniowski.
— Czy w takim razie nie lepiej sprzedać część ich uszkodzoną w najbliższym porcie!?...
— W jakim? Czy wszędzie jesteś pewny ta-