Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich, trawą zarosłych, wijących się wśród kolumnady potężnych pni. Nie rozróżniał nic prawie w gęstym mroku, ale wdali, w smudze księżycowej poświaty, bielał i wabił go tajemniczą jasnością jakiś zrąb muru. Szedł ku niemu, wciąż rozmyślając o swych z bonzą i wice-królem rozmowach, starał się przeniknąć ich znaczenie i odgadnąć możliwe następstwa.
Niezadługo znalazł się u ściany i spostrzegł, iż jest to właściwie kamienna balustrada, oddzielająca taras górnego ogrodu od innego, leżącego poniżej. Dostrzegł tam czerwone światło, migające przez zarośla, rozpoznał wygięte narożniki ukrytego w nich domku i usłyszał lecący stamtąd słodki śpiew kobiecy z towarzyszeniem gitary... Wsparty na łokciu długo dumał, oczarowany urokiem ciepłej wonnej nocy, marzącym blaskiem miesiąca i srebrnym głosem nieznanej niewiasty. Przepływały przed nim wspomnienia miłe i straszne, ale rychło zagłębił się cały w obrazach upragnionej przyszłości. Już widział się zakładającym kwitnące kolonje na pustych wyspach Oceanu, łączył je w potężną całość korzyściami wzajemnego handlu i obroną wolności...
Japonja podtrzymuje go w mądrem przymierzu przeciw rosnącej w siłę Rosji, Holendrowie czy Anglicy popierają go dla własnych zysków. Nareszcie powstaje kraj, gdzie swoboda łączy się ze sprawiedliwością i szczęśliwość powszechna z powszechnym dostatkiem. Zagrożona na