Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten wzniósł oścień, ale wahał się, gdyż napastniczy rekin już się pogrążył, malał szybko, uchodził w przepaść Oceanu, natomiast z innej zupełnie strony wypływał drugi, mijał się z tam? tym, wyginał, zawracał. Zebrała się nagle w głębiach cała ich chmura, ruchliwych, zwrotnych, zmniejszonych odległością, niby rój stynek, aby, buchnąwszy ku górze, zamienić się w oczach przerażonych marynarzy w ryby wielkie i silne, jak złomy lecących skał.
Wreszcie żeglarz pchnął długą ostrogą, ale nie trafił, stracił równowagę i o mało nie wpadł do fal. Co gorsza, tak bacik nachylił, że ten czerpnął burtą wody.
Krzyk grozy wyrwał się z piersi majtków, śledzących z szalupy walkę towarzyszy. Rekiny wszystkie opuściły ich teraz i całą swą zaciekłość obróciły na mniejszy stateczek, który widocznie uważały za jakowegoś mieszkańca wód: wieloryba, delfina lub inną zwykłą ich zdobycz
Chybotliwy ruch łodzi nie uszedł uwagi morskich drapieżników i te ponowiły zaraz atak. Wtedy Beniowski wyrwał ostrogę z rąk niemrawego majtka i, odsunąwszy go, sam stanął na dziobie łódeczki.
Niedługo czekał, uderzył i ramię natychmiast wraz z dzidą poderwał. Zakotłowała się woda, zwinął się potwór i opadł błyskawicznie w głębinę, ciągnąc za sobą koralową wstęgę posoki. Ale ku temu miejscu już gromadą płynęły inne, zwabione zapachem krwi.