Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tak długo opowiadali sobie wzajem o swych pożądaniach i kłócili się, które są lepsze.
— A najgłówniejsza dostać zboża i bydła! — godził zwaśnionych Trofimow.
— I bab! Niema sprawiedliwości na świecie! Bab powinien mieć każdy tyle, ile zdoli. Jaka byłaby komu z tego krzywda?... Tyle ich dziewkami zostaje do śmierci! — dowodził Gałka.
— Pewnie, że byłyby rade!...
— A jakże!... Nadstaw kieszeń!... Myślisz, że ci tak zaraz pozwoli Beniowski. On te baby tak szanuje, tak szanuje!... Niech Bóg uchowa!... Sam widziałem, jak Niłowską dziewkę w rękę całował...
— Taka ich katolicka ustawa!... Od papieża rzymskiego wydany zdawna rozkaz!... — objaśnił jeden z sekciarzy.
— Ha, jak się nie zgodzi, to znowu... pójdziemy pod Stiepanowa!... — mruknął kozak.
Nie odpowiedzieli mu towarzysze; ten i ów obejrzał się za siebie na stojącego na mostku dyżurnego oficera, poczem zaczęli się zwolna rozchodzić, rozpraszać, dążąc na nocne legowiska, na sienniki rozpostarte przy lukach armatnich lub pod pokładem w kajutach. Żonaci dawno już spali przy boku swych niewiast.